Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Terl z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 808.70 kilometrów w tym 20.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.22 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Terl.bikestats.pl

Brynek 2011

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

Wyjazd do Brynka

Opis linka




Widzów i Gidle

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 1

Letnia reaktywacja bloga za namowa mojego sąsiada :-)

Opis linka




Chwilowa przerwa >zimowa

Czwartek, 7 października 2010 · dodano: 07.10.2010 | Komentarze 1

Przerwa dotyczy oczywiście dłuższych wyjazdów. Jednak zima to czas w którym planujemy przyszłoroczny wyjazd na Węgry, to będzie mega fajna sprawa.


Kategoria Wyjazdy


  • DST 56.27km
  • Czas 05:15
  • VAVG 10.72km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Czarna Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Środkowa Jura

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 08.08.2010 | Komentarze 2

Na sobotni wakacyjny weekend, planujemy wyjazd w okolice Zawiercia. Dla Patki będzie to pierwszy wyjazd na Jurę, gdzie zmierzy się z podjazdami i zjazdami. Wyjeżdżamy w sobotę rano w strugach deszczu, który nas kompletnie zlał już pod blokiem a musimy dotrzeć na dworzec PKP na Rakowie. Kiedy pędzimy po chodnikach, ludzie patrzą na nas dziwnie - ale cóż, do pociągu w którym jedzie Jarek zostało kilka minut, więc palimy opony. W pociągu robimy suszarnie, na szczęście jest ciepło.
Wysiadamy przed Zawierciem i ruszamy w trasę. Na początek oczywiście wpadamy do króla Jury czyli na Okiennik Wileki. Prawdopodobnie w XII/XIII w. istniał tu drewniany gród obronny, ale obecnie jest to miejsce, gdzie swoje pasje uwalniają wspinaczkowcy. Spotkaliśmy tam wiele grup, które chodziły po ścianach. Nawet fajne zajęcie. Trochę popatrzyliśmy jak spadają ze ścian i ruszamy w stronę Morska. Teren, to same podjazdy i zjazdy więc Patki trochę zaczyna zbyt często zadawać pytanie czy takie górki też będą dalej :-) Podjazd do Morska jest trudny, nie dość, że teren to kilka ostrych podjazdów. Nasza nizinna przyjaciółka ma wyraźnie dość. W Morsku jest zamek datowany na 1389 r. jednak niewiele o nim wiadomo, pewnie jakiś rycerz-rozbójnik postawił sobie siedzibę i napadał na kupców jak to często bywało.
Z Morska jedziemy w stronę naszych jurajskich warowni, ale po drodze zatrzymujemy się na obiad w Podlesicach, gdzie zjadamy naleśniki z dżemem. Stąd już prost przez Hucisko, Zdów do Bobolic i Mirowa, by zobaczyć odrestaurowany przez Pana Laseckiego zameczek. Ludzi wokół zamku jest bardzo dużo, tereny między zamkami już dzisiaj jest atrakcją choć jest tam tylko ścieżka. Niemniej jest to przykład wielkiego znaczenie turystycznego jaki posiadają obiekty historyczne, wokół których coś się dzieje. Pod zamkiem spotkaliśmy też grupę turystów konnych z pobliskiej zapewne stadniny :-) W Mirowie podobny obrazek, wielu turystów i tylko jeden zamek.
Ruszamy dalej w stronę Żarek-Letnisko by wsiąść w PKP, gdyż Patki jest maksymalnie zmęczona i powtarza na pociąg, na pociąg :-) Jest w tym trochę prawdy bo w lasach mokry ciężki piach a jeździmy po samym terenie. Po drodze wpadamy jeszcze do Sanktuarium Maryjnego w Leśniowie by skosztować wody ze źródełka, po wypiciu której podobno wychodzi się za mąż, więc Patki nabiera cały bidon :-). I teraz już tylko na pociąg.

Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 416.00km
  • Czas 29:40
  • VAVG 14.02km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Czarna Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pałace i zamki Dolnego Śląska

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 6

Pierwsza kilkudniowa wyprawa po Dolnym Śląsku tak naprawdę nie została zaplanowana, kiedy wyruszaliśmy w niedzielny wyborczy poranek pociągiem do Lublińca mieliśmy zamiar i chęć dotarcia do Kotliny Kłodzkiej. Ten plan obowiązywał całe 3 dni. Ze względu na pogodę został zmodyfikowany na okrążenie dużym łukiem Wrocławia od strony zachodniej.
Pierwszego dnia pogoda była doskonała, jechaliśmy bardzo szybko mimo dodatkowego bagażu w postaci namiotów, śpiworów itp. W ogóle pierwszy dzień to zderzenie ze świetnymi ścieżkami rowerowymi woj. opolskiego, rewelacyjnie przygotowane, niemal każda droga z piękną ścieżką, wsie i miasteczka fantastycznie przystosowane do rowerów. Pierwsza górka na jaką wjechaliśmy tego dnia to Góra Św. Anny i wspólnie z piekącym słońcem dała się odczuć, w późniejszych dniach jeszcze było kilka solidnych podjazdów ale całe szczęście, że wybraliśmy kierunek na Wrocław bo przy upałach w granicach 30 stopni w cieniu trudno jest atakować większe podjazdy.
Pałace w większości są prywatne i albo funkcjonują jak hotele-restauracje, albo są odbudowywane przez prywatnych właścicieli dotyczy to głównie małych obiektów a jest ich bardzo dużo. Wsie i miasteczka w większości są odnowione, widać, że unijne pieniądze zostały wlane w starówki, szkoda tylko, że czasami zdarzają się takie miasta jak Dzierżoniów, w którym cały rynek zrobiony jest z kamienia przy czym wycięto niemal wszystkie drzewa.
Drugiego dnia spotykamy się nad jeziorem Nyskim z młodzieżą Jarka, co nam zdecydowanie obniża średnią wieku :-) i w powiększonej ekipie czyli 4 osobowej jeździmy 2 dni.
Dodatkowo fundamentalną sprawą jest obecność bardzo miłej Zuzi, która wspólnie z chłopakiem Michałem zwiedza samochodem miejsca w które jeździmy zapewniając transport bagaży, to wielkie ułatwienie dla nas bo nie musimy wozić dodatkowych 15 kg i mamy zapewniony rekonesans noclegowy. Noclegi w namiotach mają swoje dobre i złe strony. Najważniejszą sprawą jest jednak możliwość spania gdziekolwiek, byle nie w życie czy pszenicy bo można zostać „zajeb... przez gospodarza” tak mówił Jarek :-) Nasze spanie gdziekolwiek to 2 noclegi na polach namiotowych ze zorganizowaną infrastrukturą w cenie ok 10 zł za osobę i 1 nocleg w gospodarstwie agroturystycznym, którego właściciel był bardzo chytry na pieniądze a warunki miał średnie jak na 15 zł za osobę. Pozostałe 3 noclegi na dziko wśród milionów komarów.
Słabą stroną namiotu jest brak wody do mycia, więc trzeba ją wcześniej kupować w sklepach i wozić 2-3 godziny. Znam osoby, które w życiu by w takich warunkach nie spały, no nie ? ;-)
Z jeziora Nyskiego przemieszczamy się nad jezioro Otmuchowskie i od tego dnia (chyba 3) zaczynają się ostre upały. Nad jeziorem namawiam Jarka do jazdy w stronę Wrocławia i to była bardzo mądra i dobra decyzja :-)
Wszystkie miejsca są bardzo malownicze, nawet opuszczone wsie wyglądają jak opuszczone. Można zauważyć np. różnicę między wsią, która jest niemiecka a wsią przesiedloną ze wschodu czyli odróżnić autochtonów od napływowych osadników.
Wyjazd pokazał jak trzeba się przygotować do dłuższych wypraw, jakich błędów uniknąć i co jest niezbędne w kilkudniowym wyjeździe. Następny wyjazd będzie na pewno lżej przygotowany.
W ciągu 6 dni przejechaliśmy 416 km, zwiedziliśmy dziesiątki wsi, kilkanaście pałaców oraz kilka zamków.

Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 107.23km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:52
  • VAVG 15.62km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Czarna Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 27.06.2010 | Komentarze 0

Wracamy razem z ładną pogodą na szlaki rowerowe, wybieramy wyjazd do Załęcza, by przejechać wzdłuż Liswarty przez sam środek Parku Krajobrazowego, jest to więc kontynuacja naszej kwietniowej wycieczki. Tym razem ruszamy żelazną trójką, czyli Patki z zupełnie nowymi łokciami i kolanami a także pięknym czerwonym kaskiem :-), Jarek i ja.
Okolice są nam oczywiście doskonale znane więc jedziemy jakby z drugiej strony czyli z zachodu na wschód od Załęcza do Bobrownik. Jazda do celu jest bardzo przyjemna, wieje lekki wiaterek, chmurki poruszają się bardzo leniwie, słońce nie jest dokuczliwe słowem idealnie. Mijamy po drodze wioski, pola, lasy. W Załęczu zatrzymujemy się by uzupełnić wodę oraz zrobić małe zaopatrzenie. Przystanek w altance pod sklepem jest okazją do dyskusji o wyższości wina nad piwem w kontekście wpływów kultury cywilizacji starożytnego wschodu i zachodu na Europę i wczesnośredniowieczną Polskę :-) Dyskusja jest otwarta i wielokrotnie będziemy zapewne jeszcze do niej wracać.
Spod sklepu z którego patrzy na nas plakat Jarosława Kaczyńskiego ruszamy w dalszą drogę. Szybko odnajdujemy właściwy kierunek i zmierzamy w stronę rzeki Liswarty. Wszystko idzie zgodnie z planem, rzeka jest, nawet kajaki pływają ale niestety nie ma żadnej drogi. Robimy więc zwrot o 180 stopni i po kilkuset metrach znajdujemy drogę biegnącą we właściwym kierunku, ruszamy więc wzdłuż rzeki żółtym szlakiem rowerowym. Po krótkiej przyjemnej jeździe Jarek znajduje szlak zielony biegnący bliżej rzeki i nie wiedzieć czemu skręcamy i jedziemy nim. Słabe strony tego rozwiązania od razu można zauważyć, wzdłuż drogi wiele stojącej wody ale dopóki się jedzie to nie zwraca się na takie szczegóły uwagi, gorzej jak woda stoi tam gdzie nie powinna :-) Kiedy tylko się zatrzymamy by sforsować lasem rozlaną wodę stojącą na drodze zewsząd pojawiają się ogromne ilości komarów, jedynym wówczas ratunkiem jest rower pod pachę i w las. Po chwili kolejne rozlewisko. Przy następnej stojącej wodzie Jarek rzuca straszliwe „poczekajcie chwile sprawdzę czy jest przejście”, poczekajcie w moim i Patki języku znaczy „nie dajcie się zeżreć komarom”. Zwiadowca wraca i mówi, że przejścia nie ma, ale właśnie zobaczyliśmy, że idzie jakiś miejscowy człowiek z rowerem i firmowych gumowcach ze stomilu, więc pytamy czy jest jakaś droga by ominąć to bagno. Jak się po raz kolejny okazuje, miejscowi zawsze znają jakieś przejście, tym razem było to „tu niedaleko za brzózkami”. Jak wleźliśmy w ten las to masakra o ścieżce oczywiście można zapomnieć wszędzie, wysokie trawy, połamane gałęzie, zryta ziemia, i idziemy tak z 15 minut w jakąś stronę. Patki błagalnym głosem „ja chcę na asfalt”, Jarek ma lepszy humor i mówi „mieliśmy zjeść lunch a sami zostaniemy zjedzeni przez komary”, była to sama prawda.
Kolejnym odkryciem tego pieszego marszu przez las jest taki oto fakt, że jeśli zobaczy się jakieś worki ze śmieciami w lesie, jest to pewny sygnał, że niedaleko jest droga. I tak jest. Wracamy więc na nasz żółty szlak z którego zjechaliśmy by być bliżej rzeki :-)
Mija kilka minut i wyjeżdżamy w Bobrownikach na moście. Stąd już niedaleko na górę Zelce, gdzie robimy dłuższy postój na polanie na wysokości 228 m npm :-) Zebranie się do powrotu jest bardzo trudne, nikomu się nie chce, atmosfera i pogoda rozleniwia, no ale cóż kiedyś trzeba ruszyć w drogę powrotną. Wracamy jak w kwietniu przez niesamowicie piękne drogi w Wężach, dalej przez Kiedosy, Szczepany itd...
Odwozimy Patki do samego niemal domu i ruszamy małym łukiem przez Kłobuck, Wręczycę do Czewy.

Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 96.50km
  • Czas 06:13
  • VAVG 15.52km/h
  • VMAX 54.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 1091kcal
  • Sprzęt Czarna Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Koleją do Włoszczowy

Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 09.06.2010 | Komentarze 3

Tak, to jeden z tych całodniowych wyjazdów, który długo będziemy pamiętać ;-) Nie tylko z powodu pięknej pogody, świetnej trasy, ogromnej ilości komarów na każdym postoju ale też i innych nowych dla nas doświadczeń.
Ustalenie sobotniej trasy jest niezwykle szybkie i proste. Wybieramy Włoszczową jako punkt z którego rozpoczniemy wycieczkę. Za transport pomocniczy posłuży kolej. Pogodę mamy słoneczną, więc i chęci do jazdy wielkie. Uzbrojeni w bilety PKP wsiadamy do pociągu, który zatrzymał się w czasie 50 lat temu i po półtora godzinnej jeździe jesteśmy wolni. Pociąg właściwie tylko w jednym miejscu jechał naprawdę szybko z 80 km/h i to z 10 minut bo normalną średnią to ma pewnie z połowę mniejszą.
Włoszczowa to bardzo miłe miasteczko, które liczy z 10 tys. mieszkańców, ale za to ma dwa dworce PKP.
Z dworca ruszamy w kierunku wsi Kurzelów by zobaczyć tamtejszą kolegiatę gotycką pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z 1360 roku, sama parafia erygowana była w 1136r. więc to już całkiem zacny wiek. Przy kościele bardzo ciekawie wygląda drewniana dzwonnica z przełomu XVII i XVIII w. warto się tu chwilę zatrzymać. Z Kurzelowa jedziemy do Maluszyna wsi, gdzie znajdował się kiedyś zespół pałacowy. Dawniej była to też rezydencja rodziny Ostrowskich. Ten niegdyś malowniczo położony nad wysokim, lewym brzegiem Pilicy pałac uległ zniszczeniu w czasie sowieckiego ostrzału artyleryjskiego w 1945r. Znajduje się tam również zabytkowy kościół pw. św. Mikołaja z 1777r.
Trasa jest tak płaska, że kilometry lecą tak szybko jak piłkarze Hiszpanii na bramkę Polaków (6:0). Zatrzymujemy się na chwilę w Silniczce by zobaczyć zbór ariański z XVII w. Podstawą ideologii społecznej arian była zasada, że wszyscy ludzie są braćmi, że nikt nie powinien korzystać z cudzej pracy, ani z cudzej krwi. Konsekwencją były więc postulaty takie jak odmowa służby wojskowej, czy państwowej, zwalniania chłopów z poddaństwa i inne. Najbardziej radykalni rozdawali nawet własne majątki i realizowali utopijny komunizm. Arianie zwani też braćmi polskimi rozwinęli się w dobie sarmatyzmu, kiedy to kaznodzieje dowodzili, że niebo zorganizowane jest na wzór Rzeczpospolitej. A jeśli dodamy, że po Sarmatach szlachta miała odziedziczyć umiłowanie wolności, gościnność, dobroduszność, męstwo oraz odwagę to mamy naprawdę ciekawą ideologię. Po zapaleniu papieroska Jarek przypomina sobie, że niedaleko jest grób Powstańców Styczniowych, a może to być także ciekawy skrót trasy bo jedziemy na smażoną rybkę do Cielętnik. Skrót okazuje się fantastyczną drogą wśród drzew. Niedługo mijamy Borzykówkę, i kolejnym skrótem jedziemy w stronę Sekurska. I tu pojawia się mała przeszkoda czyli rozlewisko wody po obecnej powodzi. Jarek rusza rozpoznać teren, a my z Patki zostajemy na drodze i od razu atakuje nas ze 100 komarów. Biegamy więc z rowerami w oczekiwaniu na powrót zwiadowcy. Zwiadowca nie mając dobrych wieści podejmuje jedynie słuszną decyzję: przeprawa. Komarów jest tak dużo, że szybko zdejmujemy buty, bierzemy rowery na plecy i wpław :-) woda do kolan w dodatku Patki mówi, że śmierdząca i są żaby ale ja nic nie czułem i nie widzialem :-) Szybkie osuszanie po drugiej stronie przeprawy i dalej w drogę do Cielętnik bo jesteśmy już nieźle głodni. W tej wsi znajduje się bardzo ciekawy pomnik przyrody, jest to 700-letnia lipa, otoczona siatką w ochronie przed obgryzającymi ją pielgrzymami bo podobno działała przeciw bólowi zębów.
Stawy rybne w Cielętnikach to kapitalne miejsce, polecam wszystkim, zresztą na zdjęciach to widać. Rybka smaczna, niezbyt droga. Warto. Z Cielętnik o godz. 17.00 ruszamy do domu, po drodze Patki zdobywa pierwsze szlify od asfaltu ale jest bardzo dzielna :-) Wraca do domu zorganizowanym transportem i nawet się uśmiecha ;-)
Świetny wyjazd.
W niedziele jedziemy z Jarkiem do Poraja w ramach katowania się po piaskach i kamieniach Jury co jest oczywiście kiepskim pomysłem.

Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 84.74km
  • Czas 05:03
  • VAVG 16.78km/h
  • VMAX 37.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 994kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kamieniołomy i piece wapienne

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 2

Po trzech tygodniach przerwy w całodniowych wyjazdach, wreszcie pokazało się trochę słońca więc czas, by się rozejrzeć jak wyglądają rzeki i lasy po powodzi stulecia. Zaplanowaliśmy małą rundkę w najfajniejszych okolicach do spokojnej jazdy wśród liściastych lasów i po bardzo dobrych drogach no i bez samochodów. Przy okazji chcę zrobić kilka zdjęć w miejscach przez które często przejeżdżamy, są to kamieniołomy i piece wapienne na górze Rębielickiej.
Patki moja towarzyszka ma mniej czasu bo grille i te sprawy więc jest okazja zobaczyć to co najbliższe.
Do Kłobucka podjeżdżam oczywiście PKS-em, jest to bardzo wygodne rozwiązanie, raz; że jazda po mieście jest męcząca, dwa; żeby wyjechać tam gdzie chcę muszę jechać na północ, czyli przez centrum a bardzo nie lubię.
Więc jadę. Kierowca już mi znany, mówi „wsiadaj” zanim zdążę go zapytać czy z rowerem mnie zabierze. Fajnie :-) Kłobuck wyrasta na prawdziwą metropolie, zabetonowali kompletnie plac na górce, gdzie PKS-y kończą jazdy. Zostawili tylko 3 drzewa, może projektant ich nie zauważył.
Ruszam w trasę. Spotykam się z Patki po drodze i ruszamy do Rębielic Królewskich. Do wsi, która ma blisko 1000 lat. Pierwszą wzmianką w której pojawiają się Rębielice jest wspomnienie w 1266 roku, kiedy to książę Bolesław Pobożny nadał Ubysławowi s. Langnica: Parzymiechy, Kochlew i Rębielice. Od wieku XIV tereny Rębielic należały do form leśno-polnych, jeśli chodzi o zagospodarowanie czyli innymi słowy zajmowali się wyrębem lasów i dostarczaniem produktów rolnych do Dankowa i Kłobucka. Zresztą historia tej bardzo starej wsi i jej bliźniaka Rębielic Szlacheckich jest niezwykle bogata i ciekawa. Ale my chcemy zrobić zdjęcia największych atrakcji Rębielic Królewskich czyli kamieniołomom i piecom wapiennym.
Działalność kamieniołomu rozpoczęła się w roku 1851, jednakże na masową skalę prace wydobywcze rozpoczęły się w 1958 roku. Działalność ta objęła południowo-wschodnią część Góry Rębielskiej.
Jakby z tyłu Góry stoją piece wapienne, są one jednymi z najciekawszych zabytków Rębielic Królewskich, ale również całego powiatu kłobuckiego. Są świadectwem przeszłości jaka związała przez lata Rębielice Królewskie, a właściwie jej mieszkańców z eksploatacją kamienia wapiennego. Na obszarze Góry Rębielskiej znajdują się cztery takie budowle wykonane z cegieł i z lokalnego surowca, czyli z kamienia wapiennego.
Widoki krajobrazu z Góry, która ma 251 m. npm są również wspaniałe, widać spokojnie elektrownie PGE w Bełchatowie :-)) na ziemi pod nogami można znaleźć bardzo rzadkie roślinki jak: dziewięćsił bezłodygowy czy purchawicę olbrzymią.
Z Rębielic jedziemy przez Kamieńszczyzne do Zawad, gdzie chcemy zobaczyć wiszący most nad Liswartą, ale niestety jest za wcześnie po powodzi, bo rzeki w lasach są rozlane, błoto i stojąca woda nad Liswartą skutecznie nas zniechęca, wpadniemy jeszcze nad rzekę w połowie czerwca. Trochę się zbiera tych miejsc do ponownego obejrzenia.
W Zawadach w restauracji z czasów PRL-lu kiedy były miejscowością wypoczynkową jemy smaczną zupkę i ruszamy do Mokrej. Tam 1 września 1939r. doszło do jednej z największych bitew kampanii wrześniowej, do której to przygotowania i przemarsze odbywały się w Rębielicach Królewskich. Pomimo waleczności nie udało się w dłuższej perspektywie utrzymać pogranicza, bo należy pamiętać że miejscowość znajdowała się w odległości niespełna 20 kilometrów od granicy z III Rzeszą. W Mokrej zatrzymujemy się pod starą Kaplicą p.w. ŚŚ. Szymona i Judy Tadeusza z 1708 r., i pod pomnikiem Wołyńskiej Brygady Kawalerii.
Nasza mała rundka się kończy i wracamy do Wilkowiecka, Patki jedzie na grilla a ja jadę przez Kłobuck - Wręczycę do domu.
Przed Kłobuckiem wpadam jeszcze zrobić zdjęcia w Rezerwacie Przyrody „Zamczysko”, który utworzony został w celu ochrony dęba szypułkowego, rosnącego na wałach obronnych wczesnośredniowiecznego grodziska i utworzonego później w tym miejscu obozu wojsk szwedzkich z czasu potopu szwedzkiego.

Zdjęcia fajnie się ogląda na pokazie slajdów z czasem 12 sekund/slajd :-) W poniedziałek dodam też zdjęcia, które robiła Patki :-)
Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 98.38km
  • Czas 06:28
  • VAVG 15.21km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 1088kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Modrzewiowa Góra i Szachownica

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 09.05.2010 | Komentarze 4

Maj rozpoczynamy wyjazdami w miejsca, gdzie możemy odpocząć od samochodów, bloków, polityki, jedziemy posłuchać ptaków i obejrzeć fantastyczną nasyconą zieleń drzew.
Planujemy kierunek Zwierzyniec-Lipie-Rozalin, są to północno-zachodnie tereny niedaleko Krzepic. Z Częstochowy muszę dojechać do Kłobucka PKS-em. Wsiadam więc do sprawdzonego 2 tygodnie temu PKS-u o 9.20. Kierowca, znów uprzejmy pan sprzedaje bilet i jedziemy. Właściwie to zaczynam się niepokoić uprzejmością kierowców PKS-ów. Standardy w MPK są tak odmienne.
Pogoda rano jest doskonała jak na tegoroczny maj: słońce, lekki wiaterek, temp. 17 stopni. Idealnie.
Spotykam się z Patki w Opatowie skąd o 11.00 wyruszamy w trasę.
Pierwszym naszym celem jest Rezerwat Przyrody „Modrzewiowa Góra” znajdujący w okolicach wsi Zwierzyniec II. Jest to rezerwat leśny o powierzchni 50,05 ha chroniący wielogatunkowy las mieszany z dużym udziałem modrzewia polskiego w wieku ok. 160 lat, ale spotkać można również dęby szypułkowe w wieku ponad 240 lat, których niestety nie spotkaliśmy.
W rezerwacie wytyczone są szlaki dla odwiedzających ten naturalny miejscowy ekotyp. Już na początku drogi przywitał nas dzięcioł (to taki ptak ;-) skaczący po drzewach w odległości 8-10 m od nas, ale nie udało mi się go sfotografować, mam za słaby zoom w aparacie no i ciągle ptak zmieniał drzewo. Czekał aż podejdę bliżej i przelatywał na kolejne drzewo. Taki miejscowy spryciarz :-)
Wrócimy jeszcze do rezerwatu by przejechać wyznaczone szlaki, ale ze względu na pogodę, która według prognoz ma się po południu popsuć opuszczamy powoli rezerwat. Na drodze najeżdżam na dość dużego padalca - nie wiem skąd się wziął ale chyba nic mu się nie stało, patrz. foto.
Robimy krótki odpoczynek na łące na skraju rezerwatu i niedługo później ruszamy dalej. Jedziemy przez Iwanowice Małe, Duże, Lipie, Danków do Rozalina gdzie znajduje się Szachownica.
Szachownica to jeden z najdłuższych systemów jaskiniowych na Wyżynie Krakowsko-Wieluńskiej. Jest też trzecim pod względem liczebności zimowiskiem nietoperzy w Polsce (pierwszym jest „Nietoperek” w lubuskiem). Co roku hibernuje tutaj ponad 1800 nietoperzy, należących do 10 gatunków, a wśród nich takie rzadkie gatunki, jak nocek Bechsteina i nocek łydkowłosy. W ramach Europejskiej Sieci Natura 2000 Szachownica stanowi obszar specjalnej ochrony siedlisk.
Trafiamy do Szachownicy jakby z drugiej strony, gdzie też jest małe wejście. Jaskinia jest okropna, pewnie też dlatego, że osobiście nie lubię jaskiń. Już 2-3 metry od wejścia robi się zimno, w wejściu jest z zero stopni przy tym ciemno i strasznie. No, ale jak nietoperze lubią... :-)
Niepokojącym sygnałem jest też zbliżająca się burza. Musimy szybko się zbierać i wracać.
Jedziemy, tuż za Dankowem widzimy padający w oddali deszcz, mamy nadzieje, że jest na tyle daleko, że ujdziemy sucho. Błąd. Lunęło na nas w kilka minut później :-) zaliczamy więc pierwsze drzewo. Kiedy tylko największa fala ulewy przeszła ruszamy w delikatnym deszczu dalej. Po kilometrze jesteśmy mokrzy. Ale jest ciepło. Do Opatowa docieramy już na suchym asfalcie. Patki wraca do siebie a ja jadę dalej. Przed Wilkowieckiem tak zaczęło wiać (na szczęście z boku) że burza chciała mnie przewrócić. Jednak udało mi się uciec przez ulewą. Za Wilkowieckiem Patki zadzwoniła do mnie, że zlało ją całkowicie. A ja suchutki zrobiłem zdjęcie burzy i jadę powoli w stronę Kłobucka. Radość moja okazała się przedwczesna, zza Kłobucka wyszła czarna chmura i lunęło. Zaliczam drugie drzewo. Po kwadransie lania trochę przestało. Ruszam dalej. W Kamyku sucho, zero deszczu, tu wygląda tak, jakby w ogóle nie padało, w Białej to samo, nie jest najgorzej. Ale niepokojąco wyglądała czarna chmura na Częstochową. Totalna ulewa złapała mnie na ul. św. Rocha. Ze względu na wielkość burzy trudno było mi ocenić czy to burza czy jakiś front deszczowy, więc postanowiłem jechać w ten deszcz :-( Prędkość 7-10 km/h, bo dość mocno wiało, a byłem strasznie przemoczony więc marzłem niemożliwie :-(
Ale wyjazd był świetny z efektownym zakończeniem :-))
Pogoda też jest częścią przyrody.

Zdjęcia fajnie się ogląda na pokazie slajdów z czasem 12 sekund/slajd :-)
Zobacz zdjęcia


Kategoria Wyjazdy


  • DST 106.52km
  • Czas 07:14
  • VAVG 14.73km/h
  • VMAX 40.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 1153kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Załęczański Park Krajobrazowy

Sobota, 24 kwietnia 2010 · dodano: 25.04.2010 | Komentarze 1

Bardzo lubię tereny w kierunku północno-zachodnim naszego województwa, pewnie dlatego, że jest dość płasko, dużo lasów, spokojnych wiosek, i zdecydowanie mniej samochodów na drogach, zdarza się tak, że jest więcej psów :-))
W sobotę myślimy jaką trasę przygotować na wyjazd. Propozycja jest w zasadzie jedna Załęczański Park Krajobrazowy niedaleko Działoszyna, a to już województwo Łódzkie :-) Po konsultacji z Jarkiem, co i jak, plan jest niemal gotowy. Cała strategia opiera się o dojazd do Kłobucka PKS-em.
PKS jest o 9.20 w sobotę. Kierowca, bardzo uprzejmy pan, zabiera mnie z rowerem. Autobus jest zupełnie nieprzygotowany do transportu roweru, ale widać, że nie dla wszystkich jest to problem. Dla mnie nie był i dla kierowcy też :-)
Z dworca głównego w Kłobucku jadę w stronę Dankowa. Po drodze w Opatowie czekam na Patki. Ona miała czekać ale dla niej za szybko jeżdżę ;-) Teraz już jedziemy w komplecie. Patki ma ze sobą świetne mapy, które rysował dla nas jej osobisty narzeczony :-) a na nich co mamy zobaczyć. Jednak „średnio” się przydały ;-). Jedziemy więc na Lipie przez Napoleon, do Parzymiech. Za tą wsią znajduje się Rezerwat Przyrody „Stawiska”. Musimy się tu zatrzymać. W rezerwacie znajduje się 85 pomnikowych dębów szypułkowych o obwodach pni od 380 cm do 674 cm i wieku około 200 do 500 lat. Są wspaniałe. Kapitalne drzewa. Do samych Parzymiech przyjedziemy następnym razem bo to bardzo stara wieś lokowana w 1266 r. i bardzo ciekawa :-)
Teraz naszym celem jest Załęczański Park Krajobrazowy, więc ruszamy drogą na Grabarze, Kiedosy, Szczepany i szybki zjazd na Węże :-) Nazwy miejscowości może i nie za szczególne ale to inne województwo :-)
Jesteśmy w Wężach. Miejsce fantastyczne, urocze, niemal jak z bajki. Lasy, odkryte łąki, cudowny asfalcik, białe pobocza. Niesamowity klimat. I tą cudną drogą jedziemy przez las w stronę mostu na rzece Warcie. Sama rzeka jest potężna, nie to co u nas w Czewie, jakiś strumyk. Niedaleko niej na Górze Zelce znajdują się jaskinie, które musimy zobaczyć. Są to jaskinie o długości korytarzy 90m, 110m, 70m na szczęście jeszcze zamknięte bo w przeciwieństwie do Patki nie lubię jaskiń :-) Wejście na Górę Zelce zabiera dużo czasu i wcale nie jest łatwe do znalezienia. Brak jakichkolwiek znaków, tablic. Fatalnie. Ale od czego ma się IQ :-) Podchodzimy pod pobliski dom żeby zapytać jak trafić do jaskiń. Nie potrzeba nikogo wołać, czy łazić po gospodarstwie, wystarczy podejść pod płot, czy bramę i pies od razu szczeka. Wychodzi sympatyczna gospodyni i droga na szczyt stoi otworem :-) Pchamy więc rowery dość łagodnym szlakiem na górę. Na szczycie, na wielkiej polanie widzimy Panią z wielką siatą i aparatem. Jest to oczywiście okazja do miłej rozmowy. Pani Iza, zwana przez uczniów Panią „Motylkową” szuka rzadkiego małego motylka o nazwie „Alucita grammodactyla”. Rozmawiamy dłużej o motylach i roślinach występujących w tym parku. Pani Iza już teraz szuka roślinek, które on zjada co jest zapowiedzią obecności motylka. Śmiało można postawić pytanie: „Co było pierwsze, roślinka czy motyl?” :-))
Po nieco dłuższym odpoczynku na górze, schodzimy nad Warte by wzdłuż jaj brzegów dojechać do Załęcza Wielkiego i wracać do domu. Droga przy samej rzece jest malowniczo piękna i przebiega przez środek Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. Niestety po 500 m od mostu już widać, że trasa jest nieprzejezdna, rozlewiska wody są znaczne i musimy zawrócić. Ale nic straconego, wrócimy tu w połowie mają, kiedy woda trochę opadnie :-) Przejechać tę trasę po prostu trzeba.
Powrót jest bardzo przyjemny z lekkim wiatrem w plecy, pięknym słońcem. Powoli mijamy kolejne wioski, puste drogi, wielkie przestrzenie i pachnące lasy.

Zdjęcia fajnie się ogląda na; pokaz slajdów z czasem 12 sekund/slajd :-)

Zobacz zdjącia


Kategoria Wyjazdy