Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Terl z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 808.70 kilometrów w tym 20.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.22 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Terl.bikestats.pl

Nasze ślonskie...

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 10.01.2013 | Komentarze 0

Opis podróży: Masłońskie- Koziegłowy- Tarnowskie Góry – Pławniowice – Rudy – Racibórz – Chałupki – Silcherowice – Hlucin – Kraware – Opawa – Krnow – Głubczyce – Kędzierzyn-Koźle


Gdym się pochwalił, że zjeździł nasz Górny Śląsk, znajomi po głowie się popukali: wariat, rowerowy slalom między kominami i sztolniami uprawiał. Trzeba więc konkretniejszych opowieści, by przekonać „niewiernych Tomaszy”, że nasze ślonskie tyż pikne bywa.
Opis początku drogi darujmy sobie, przejeżdżaliśmy już wielokrotnie od Masłońskich, nad zielonymi od sinic odmętami jeziora porajskiego, przez pola, łąki i trasę DK-1, pod Woźniki. Dalej był las, wielki las: miedzy Koszęcinem na północy, Tarnowskimi Górami na południu, z Kaletami po środku. Las taki, że jak się wjedzie, nigdy nie wiadomo gdzie się wyjedzie. Co roku leśnicy utwardzają nowe drogi, by im łatwiej było drewno rabować (Tauron czeka, bo UE dopłaca za spalanie lasów). Dlatego ani mapa, ani nos nie pomogą. Celowaliśmy z Cynkowa na Kalety, wyjechaliśmy w Bibieli. Stąd czas był pchnąć się do Tarnowskich Gór.
Tarnowskie Góry – miasto wyrosłe na srebrze, cynku i ołowiu, o czym świadczy urodziwy rynek z renesansowymi kamienicami.
Nowość dla nas – odremontowany zamek w dzielnicy Stare Tarnowice. Zamek renesansowy, przebudowany w XIX w przez Donnersmarcków, obecnie restaurowany przez fundacje rodziny Smolorzów. Imponuje zbiór klasycystycznych rzeźb ogrodowych. W pięknych wnętrzach uruchomiane jest muzeum sztuki rzemieślniczej. Kolejny – po rynku, aquaparku, kopalni Czarnego Pstrąga - atut sympatycznego miasta.
Z Tarnowskich Gór na Zbrosławice – Pyskowice... W Zbrosławicach interesująca stadnina koni. Gastronomi w tutejszych stronach nie polecamy: ceny bliskie sufitu, jakość zbliżona do podłogi. Obiad zatem w Pyskowicach. Miasto o średniowiecznym rodowodzie, z ładnie odrestaurowanym rynkiem. Dobry punkt wypadowy na „zielony Śląsk”.
Ten najbliższy „zielony” to jeziora Dzierżno i Pławniowickie. Duże tafle wody chłodzące uczucia gliwiczan. Wędkarze i żeglarze i....niestety – nasi tu byli – sterty śmieci na brzegu.
Pałac i Park w Pławniowicach – perła, którą zawdzięczamy Franciszkowi Ballestremowi, w latach 1883-85 na miejscu starego wybudował eklektyczny, neogotycki, pałac w stylu angielskim. Ballestremów znamy i cenimy; do nich należały Kochcice i sąsiadująca z tym pałacem leśna szkółka różaneczników. Jak wielu arystokratów niemieckich tak i Ballestrem zakochany był w kulturze angielskiej, stąd pałac na Kanałem Gliwickim przypominający siedzibę lorda na Tamizą. Urok miejsca nie ogranicza mur parku; wdzięk mają także podworskie zabudowania we wsi, od okazałem willi zarządcy, po budynki gospodarcze.
Przekraczamy linię autostrady, wjeżdżając w lasy Parku Krajobrazowego. Zatrzymujemy się w stolicy gminnej Rudzińcu. Drewniany kościół z XVII w, tablica poświęcona poległym w I wojnie światowej. I zrujnowany, choć atrakcyjny pałac klasycystyczny. Tablice pamięci poległych spotykać będziemy jeszcze wielokrotnie. Jest to symbol odzyskiwania tożsamości. Po 1990 Ślązak odzyskał prawo bycia Ślązakiem i chciał to podkreślić przywracając to co było. „To co było” było trudne do przełknięcia przez klasycznych polskich patriotów; jak znieść pod Gliwicami napis po niemiecku „poległym w obronie Ojczyzny w latach 1914-21 oraz w 1939-45”. Zderzenie patriotyzmów groziło poważną awanturą; mądrość ludzi zdecydowała o kompromisie.
Z Rudzińca przez lasy do Sierakowic... tam znów przez lasy. W lesie drewniana kapliczka św. Marii Magdaleny. Genezę wskazują dwie legendy. Jedna banalna: cudowne ocalenie zaginionego w lesie dziecka. Druga: seksistowska opowieść o darze pokutnym złożonym przez dziewczynę, co to dużym biustem uwodziła chłopaków we wsi. Drugą opowieść odrzucam ze względów pryncypialnych: to durne chłopy powinny wystawić kościół w podzięce, że śliczna dziewczyna raczyła na nich uwagę zwrócić. Przecież wszyscy wiedzą, że gdyby Ślonzak paskudnego pyska wenglem nie zamazał to by ta rasa dawno wyginęła...
Rudy Raciborskie. Jeden z najważniejszych zabytków dziedzictwa kulturowego w naszym województwie, perła architektury i pomnik historii. A założył go znany nam dobrze Władysław Opolczyk (fundator Jasnej Góry). Cystersi, bo ten zakon budował Rudy, byli wędrowcami czynem głoszącymi „ora et labora”. Od wielkich świata, książąt i królów, oczekiwali tylko szansy – powierzenia opieki nad zapuszczonymi puszczami i zabagnionymi bagnami. Następnie te miejsca zmieniali w cywilizację. Pierwsze młyny, kuźnice, uprawa zbóż metodą trójpolówki, hodowla ryb itd, innymi słowy zejście z drzew i podniesienie na dwie nogi Polska zawdzięcza cystersom. Klasztor w 1810r. ukradli Prusacy, potem zniszczyli Sowieci. Dziś restaurowany jest przez Kurię Gliwicką; oby najszybciej doczekał powrotu dawnej świętości..
Lasy dokoła klasztoru piękne lecz zdradliwe. Po leśnych dróżkach można krążyć bez końca podziwiając bogactwo runa.
Racibórz nie robi już takiego wrażenia jak Rudy. Jedno z najstarszych miast Polski przypomina o swej genezie odbudowując zamek książęcy. Ciekawy to, choć ryzykowny pomysł. Układ dawnej starówki zagracony został powojennymi blokowiskami. Na plus zaliczmy dużo zieleni i szacunek dla rowerzystów.
Z Raciborza doliną Odry. Z wysokiego brzegu śląskiej questy od strony Brzezia zerkał na ten krajobraz John Baildon, ściągnięty przez von Redena specjalista, który w XIX w pobudował nam nowoczesne hutnictwo. Miał on w Brzeziu swój pałacyk. Widok zaś piękny, mnogość stawów... Mijamy wał oddzielający „suchy zbiornik”, który nasz świat ma chronić przez zalaniem. Miejsca tutejsze są rajem wędkarzy i ornitologów. Bramą Morawską od wieków wlewają się do nas wszelkie gatunki flory i fauny, nawet słynny szrotówek kasztanowiaczek tędy przywędrował.
W Chałupkach, w pobliżu przejścia granicznego hotel urządzony w pałacyku z 1682 r, należącego niegdyś do Rotschildów.
Któż nie zna spiskowej teorii dziejów, a kto zna znać musi rodzinę bankierów z Frankfurtu nad Menem. Ponoć siła ich pieniędzy miała w XIX w większe znaczenie niż armaty Napoleona. Chałupki i sąsiadujące Silcherowice były ich własnością, lecz czy mieli czas tu przebywać, tego nie wiem.
Silcherowice są już po czeskiej stronie. Imponujący pałac klasycystyczny otoczony parkiem. W parku pole golfowe. Na szczęście nie ma problemu ze zwiedzaniem. Wielkością i urokiem ten pałac można porównać z wielkopolskim Rogalinem Raczyńskich.
Przy drodze na Hlucin muzeum-skansen linii obronnej. Bunkry, czołgi, zasieki... Tak, tak, Czesi znani z pacyfizmu, potrafili w imię atrakcyjności turystycznej wykorzystać to, co w naszym żołniersko-militarystycznym kraju leży zaniedbane. Bunkry w Dworkowicach były częścią czeskiej „linii Maginota” budowanej by strzegła granicy przed inwazją polską i niemiecką... Dalej nie rozwijajmy tematu....
Hlucin, w średniowieczu miasta księstwa raciborskiego, ma swój średniowieczny rynek i zamek podobny do gliwickiego. I podobnie jak w Gliwicach, mało kto wie, że to coś z centrum informacji turystycznej jest piastowskim zamkiem.
Atrakcją jest jezioro Hlucińskie - duży akwen przyciągający żeglarzy i naturystów.
Jedziemy dróżką rowerową z południowej strony jeziora. Mijamy osiedla chat (domków letniskowych), które są spełnieniem marzeń mieszczuchów (każdy Czech chce mieszkać w Pradze i mieć chatę oraz skodę by do chaty dojechać). W małej piwiarni do zimnego piwa kosztujemy miejscowego przysmaku: salcesonu w occie. Jest to odmiana „utopelca” (klasyczny to parówki z cebula zatopione w zalewie octowej). Na dłuższą metę tego polska wątroba wytrzymać nie może.
Tłumy rowerzystów, Czesi to naród aktywny, każdy się porusza z gracją U nas taki widok to chyba tylko w Lublińcu.
I nic dziwnego. W mieście Kraware tablica oznajmia o partnerstwie z Woźnikami i Lublińcem. Na początku lat 90-tych XX w ambicje śląskich samorządów wyrażone zostały stowarzyszeniem Związek Gmin Górnego Śląska i Północnych Moraw. Na tej fali burmistrz Woźnik (a obecnie Lublińca) Edward Maniura stowarzyszył swoje miasto z morawskim Kraware. Z współpracy pozostała wymiana kulturalna. Dla nas Kraware jest lekko denerwujące, bo nie ma rynku. Jest za to zamek klasycystyczny, który niegdyś należał do krakowskiego maga i alchemika Mikołaja Sędziwoja. W parku pole golfowe... W ramach przekąski pochłaniam bramboraka (placek ziemniaczany nadziewany skwarkami z boczku) i zupę czosnkową.
Z miasta partnerskiego Woźnik do Opawy, miasta partnerskiego Raciborza prowadzi malownicza ścieżka rowerowa. W Opawie galeria Silesia; a jakże jesteśmy w końcu na Śląsku. Starówka w centrum godna uwagi, pięknie urządzony park miejski, klasycystyczny ratusz a naprzeciwko w podobnym stylu teatr.
Dalej żmudna podróż ruchliwą drogą krajową. 20 km przed Bruntalem rezygnujemy, mnie rower zgrzyta, koledze zdrowie siada...Odbój na północ. W samą porę, bo Jesienniki by nas zmogły. Ich smak czujemy po drodze do Krnowa. 12 km, w tym 8 km podjazdów (ponad 12 stopni), raczej pchanie niż jechanie. Rower z namiotem i bagażem wydaje się ważyć tyle co słoń Dominik. Pewną osłodą są wspaniałe widoki. Nie lekceważmy Jesiennik, góry urocze i dające w kość.
Na granicy nad rzekami Opawą i Opawicą, kolejne miasto raciborskich Golęszyców – Krnow. Fundował je Wacław II, przedostatni Przemyślida. Widać po starym mieście, ze kwitło pomyślnie. Rynek przytłacza wielka bryła ratusza. Odsapniecie, ostatnie czeskie piwo i ostatni czeski salceson...
Polska od tej strony zaczyna się PGR-ami. Wielkie płaszczyzny pól, zboże i kukurydza, bloki popegeerowskie... W odróżnieniu od czeskiej strony takie poczucie smutku i braku nadziei.
Głubczyce – przygnębiające wrażenia. Ładna, klasycystyczna bryła dworca kolejowego; pociągi już nie jeżdżą, dworzec rozlatuje się na naszych oczach. Miejscowy mędrzec opiewa nam upadek miasta, dodaje spiskową teorię o wpływie na to Żydów z Florydy i wzdycha za powieszonym Lepperem. Ratusz na rynku ładny, ale otoczony wianuszkiem nieciekawego blokowiska.
Dalsza droga bocznymi ścieżkami, mijamy ładny kościół drewniany. Ciekawa jest też stara remiza straży ogniowej z drewnianą wieżyczką.
Po wyplątaniu się z krzyżówek dróg krajowych wjeżdżamy do Koźla. Dawna stolica księstwa, potem port i forteca nad Odrą. Rynek ma swój urok.
Republika Kędzierzyńsko – Kozielska z Blachownią i Sławięcicami jest sama w sobie ewenementem. Nie wypada nam opisywać, bo nam wytkną kompleksy z powodu wielokrotnie toczonych bojów naszego AZS – u z ich Mostostalem. Czas na pociąg i do domu.

Aneks
Utopelec
Potrawa wymyślona pod potrzeby mieszkańców chat bez lodówek. Spożycie jest możliwe tylko pod warunkiem popijania Gambrinusem lub Wielkopopowickim Kozlem. Może być także zakąską do jelinkowej śliwowicy. Robi się to tak. Trzeba mieć słój szklany, kilku litrowy. Następnie trzeba u rzeźnika kupić serdelki lub grube parówki. Zalewę octową tworzymy w sposób tradycyjny: roztwór 10% octu i przegotowanej wody (w proporcji 1:3) z dodatkiem ziaren pieprzu, lauru, ziela angielskiego i tym podobnych. Serdelki obieramy ze skórki, dodajemy pokrojoną na plasterki cebulę. Dla odmiany serdelki można zastąpić salcesonem, boczkiem, cholera wie czym byle z białkiem. Trzymamy tak długo jak się da (nie krócej niż 3 tygodnie). Zjadamy, gdy nie ma absolutnie żadnego innego wyjścia.

Zobacz zdjęcia





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa aoree
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]