Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Terl z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 808.70 kilometrów w tym 20.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.22 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Terl.bikestats.pl

Nasze ślonskie...

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 10.01.2013 | Komentarze 0

Opis podróży: Masłońskie- Koziegłowy- Tarnowskie Góry – Pławniowice – Rudy – Racibórz – Chałupki – Silcherowice – Hlucin – Kraware – Opawa – Krnow – Głubczyce – Kędzierzyn-Koźle


Gdym się pochwalił, że zjeździł nasz Górny Śląsk, znajomi po głowie się popukali: wariat, rowerowy slalom między kominami i sztolniami uprawiał. Trzeba więc konkretniejszych opowieści, by przekonać „niewiernych Tomaszy”, że nasze ślonskie tyż pikne bywa.
Opis początku drogi darujmy sobie, przejeżdżaliśmy już wielokrotnie od Masłońskich, nad zielonymi od sinic odmętami jeziora porajskiego, przez pola, łąki i trasę DK-1, pod Woźniki. Dalej był las, wielki las: miedzy Koszęcinem na północy, Tarnowskimi Górami na południu, z Kaletami po środku. Las taki, że jak się wjedzie, nigdy nie wiadomo gdzie się wyjedzie. Co roku leśnicy utwardzają nowe drogi, by im łatwiej było drewno rabować (Tauron czeka, bo UE dopłaca za spalanie lasów). Dlatego ani mapa, ani nos nie pomogą. Celowaliśmy z Cynkowa na Kalety, wyjechaliśmy w Bibieli. Stąd czas był pchnąć się do Tarnowskich Gór.
Tarnowskie Góry – miasto wyrosłe na srebrze, cynku i ołowiu, o czym świadczy urodziwy rynek z renesansowymi kamienicami.
Nowość dla nas – odremontowany zamek w dzielnicy Stare Tarnowice. Zamek renesansowy, przebudowany w XIX w przez Donnersmarcków, obecnie restaurowany przez fundacje rodziny Smolorzów. Imponuje zbiór klasycystycznych rzeźb ogrodowych. W pięknych wnętrzach uruchomiane jest muzeum sztuki rzemieślniczej. Kolejny – po rynku, aquaparku, kopalni Czarnego Pstrąga - atut sympatycznego miasta.
Z Tarnowskich Gór na Zbrosławice – Pyskowice... W Zbrosławicach interesująca stadnina koni. Gastronomi w tutejszych stronach nie polecamy: ceny bliskie sufitu, jakość zbliżona do podłogi. Obiad zatem w Pyskowicach. Miasto o średniowiecznym rodowodzie, z ładnie odrestaurowanym rynkiem. Dobry punkt wypadowy na „zielony Śląsk”.
Ten najbliższy „zielony” to jeziora Dzierżno i Pławniowickie. Duże tafle wody chłodzące uczucia gliwiczan. Wędkarze i żeglarze i....niestety – nasi tu byli – sterty śmieci na brzegu.
Pałac i Park w Pławniowicach – perła, którą zawdzięczamy Franciszkowi Ballestremowi, w latach 1883-85 na miejscu starego wybudował eklektyczny, neogotycki, pałac w stylu angielskim. Ballestremów znamy i cenimy; do nich należały Kochcice i sąsiadująca z tym pałacem leśna szkółka różaneczników. Jak wielu arystokratów niemieckich tak i Ballestrem zakochany był w kulturze angielskiej, stąd pałac na Kanałem Gliwickim przypominający siedzibę lorda na Tamizą. Urok miejsca nie ogranicza mur parku; wdzięk mają także podworskie zabudowania we wsi, od okazałem willi zarządcy, po budynki gospodarcze.
Przekraczamy linię autostrady, wjeżdżając w lasy Parku Krajobrazowego. Zatrzymujemy się w stolicy gminnej Rudzińcu. Drewniany kościół z XVII w, tablica poświęcona poległym w I wojnie światowej. I zrujnowany, choć atrakcyjny pałac klasycystyczny. Tablice pamięci poległych spotykać będziemy jeszcze wielokrotnie. Jest to symbol odzyskiwania tożsamości. Po 1990 Ślązak odzyskał prawo bycia Ślązakiem i chciał to podkreślić przywracając to co było. „To co było” było trudne do przełknięcia przez klasycznych polskich patriotów; jak znieść pod Gliwicami napis po niemiecku „poległym w obronie Ojczyzny w latach 1914-21 oraz w 1939-45”. Zderzenie patriotyzmów groziło poważną awanturą; mądrość ludzi zdecydowała o kompromisie.
Z Rudzińca przez lasy do Sierakowic... tam znów przez lasy. W lesie drewniana kapliczka św. Marii Magdaleny. Genezę wskazują dwie legendy. Jedna banalna: cudowne ocalenie zaginionego w lesie dziecka. Druga: seksistowska opowieść o darze pokutnym złożonym przez dziewczynę, co to dużym biustem uwodziła chłopaków we wsi. Drugą opowieść odrzucam ze względów pryncypialnych: to durne chłopy powinny wystawić kościół w podzięce, że śliczna dziewczyna raczyła na nich uwagę zwrócić. Przecież wszyscy wiedzą, że gdyby Ślonzak paskudnego pyska wenglem nie zamazał to by ta rasa dawno wyginęła...
Rudy Raciborskie. Jeden z najważniejszych zabytków dziedzictwa kulturowego w naszym województwie, perła architektury i pomnik historii. A założył go znany nam dobrze Władysław Opolczyk (fundator Jasnej Góry). Cystersi, bo ten zakon budował Rudy, byli wędrowcami czynem głoszącymi „ora et labora”. Od wielkich świata, książąt i królów, oczekiwali tylko szansy – powierzenia opieki nad zapuszczonymi puszczami i zabagnionymi bagnami. Następnie te miejsca zmieniali w cywilizację. Pierwsze młyny, kuźnice, uprawa zbóż metodą trójpolówki, hodowla ryb itd, innymi słowy zejście z drzew i podniesienie na dwie nogi Polska zawdzięcza cystersom. Klasztor w 1810r. ukradli Prusacy, potem zniszczyli Sowieci. Dziś restaurowany jest przez Kurię Gliwicką; oby najszybciej doczekał powrotu dawnej świętości..
Lasy dokoła klasztoru piękne lecz zdradliwe. Po leśnych dróżkach można krążyć bez końca podziwiając bogactwo runa.
Racibórz nie robi już takiego wrażenia jak Rudy. Jedno z najstarszych miast Polski przypomina o swej genezie odbudowując zamek książęcy. Ciekawy to, choć ryzykowny pomysł. Układ dawnej starówki zagracony został powojennymi blokowiskami. Na plus zaliczmy dużo zieleni i szacunek dla rowerzystów.
Z Raciborza doliną Odry. Z wysokiego brzegu śląskiej questy od strony Brzezia zerkał na ten krajobraz John Baildon, ściągnięty przez von Redena specjalista, który w XIX w pobudował nam nowoczesne hutnictwo. Miał on w Brzeziu swój pałacyk. Widok zaś piękny, mnogość stawów... Mijamy wał oddzielający „suchy zbiornik”, który nasz świat ma chronić przez zalaniem. Miejsca tutejsze są rajem wędkarzy i ornitologów. Bramą Morawską od wieków wlewają się do nas wszelkie gatunki flory i fauny, nawet słynny szrotówek kasztanowiaczek tędy przywędrował.
W Chałupkach, w pobliżu przejścia granicznego hotel urządzony w pałacyku z 1682 r, należącego niegdyś do Rotschildów.
Któż nie zna spiskowej teorii dziejów, a kto zna znać musi rodzinę bankierów z Frankfurtu nad Menem. Ponoć siła ich pieniędzy miała w XIX w większe znaczenie niż armaty Napoleona. Chałupki i sąsiadujące Silcherowice były ich własnością, lecz czy mieli czas tu przebywać, tego nie wiem.
Silcherowice są już po czeskiej stronie. Imponujący pałac klasycystyczny otoczony parkiem. W parku pole golfowe. Na szczęście nie ma problemu ze zwiedzaniem. Wielkością i urokiem ten pałac można porównać z wielkopolskim Rogalinem Raczyńskich.
Przy drodze na Hlucin muzeum-skansen linii obronnej. Bunkry, czołgi, zasieki... Tak, tak, Czesi znani z pacyfizmu, potrafili w imię atrakcyjności turystycznej wykorzystać to, co w naszym żołniersko-militarystycznym kraju leży zaniedbane. Bunkry w Dworkowicach były częścią czeskiej „linii Maginota” budowanej by strzegła granicy przed inwazją polską i niemiecką... Dalej nie rozwijajmy tematu....
Hlucin, w średniowieczu miasta księstwa raciborskiego, ma swój średniowieczny rynek i zamek podobny do gliwickiego. I podobnie jak w Gliwicach, mało kto wie, że to coś z centrum informacji turystycznej jest piastowskim zamkiem.
Atrakcją jest jezioro Hlucińskie - duży akwen przyciągający żeglarzy i naturystów.
Jedziemy dróżką rowerową z południowej strony jeziora. Mijamy osiedla chat (domków letniskowych), które są spełnieniem marzeń mieszczuchów (każdy Czech chce mieszkać w Pradze i mieć chatę oraz skodę by do chaty dojechać). W małej piwiarni do zimnego piwa kosztujemy miejscowego przysmaku: salcesonu w occie. Jest to odmiana „utopelca” (klasyczny to parówki z cebula zatopione w zalewie octowej). Na dłuższą metę tego polska wątroba wytrzymać nie może.
Tłumy rowerzystów, Czesi to naród aktywny, każdy się porusza z gracją U nas taki widok to chyba tylko w Lublińcu.
I nic dziwnego. W mieście Kraware tablica oznajmia o partnerstwie z Woźnikami i Lublińcem. Na początku lat 90-tych XX w ambicje śląskich samorządów wyrażone zostały stowarzyszeniem Związek Gmin Górnego Śląska i Północnych Moraw. Na tej fali burmistrz Woźnik (a obecnie Lublińca) Edward Maniura stowarzyszył swoje miasto z morawskim Kraware. Z współpracy pozostała wymiana kulturalna. Dla nas Kraware jest lekko denerwujące, bo nie ma rynku. Jest za to zamek klasycystyczny, który niegdyś należał do krakowskiego maga i alchemika Mikołaja Sędziwoja. W parku pole golfowe... W ramach przekąski pochłaniam bramboraka (placek ziemniaczany nadziewany skwarkami z boczku) i zupę czosnkową.
Z miasta partnerskiego Woźnik do Opawy, miasta partnerskiego Raciborza prowadzi malownicza ścieżka rowerowa. W Opawie galeria Silesia; a jakże jesteśmy w końcu na Śląsku. Starówka w centrum godna uwagi, pięknie urządzony park miejski, klasycystyczny ratusz a naprzeciwko w podobnym stylu teatr.
Dalej żmudna podróż ruchliwą drogą krajową. 20 km przed Bruntalem rezygnujemy, mnie rower zgrzyta, koledze zdrowie siada...Odbój na północ. W samą porę, bo Jesienniki by nas zmogły. Ich smak czujemy po drodze do Krnowa. 12 km, w tym 8 km podjazdów (ponad 12 stopni), raczej pchanie niż jechanie. Rower z namiotem i bagażem wydaje się ważyć tyle co słoń Dominik. Pewną osłodą są wspaniałe widoki. Nie lekceważmy Jesiennik, góry urocze i dające w kość.
Na granicy nad rzekami Opawą i Opawicą, kolejne miasto raciborskich Golęszyców – Krnow. Fundował je Wacław II, przedostatni Przemyślida. Widać po starym mieście, ze kwitło pomyślnie. Rynek przytłacza wielka bryła ratusza. Odsapniecie, ostatnie czeskie piwo i ostatni czeski salceson...
Polska od tej strony zaczyna się PGR-ami. Wielkie płaszczyzny pól, zboże i kukurydza, bloki popegeerowskie... W odróżnieniu od czeskiej strony takie poczucie smutku i braku nadziei.
Głubczyce – przygnębiające wrażenia. Ładna, klasycystyczna bryła dworca kolejowego; pociągi już nie jeżdżą, dworzec rozlatuje się na naszych oczach. Miejscowy mędrzec opiewa nam upadek miasta, dodaje spiskową teorię o wpływie na to Żydów z Florydy i wzdycha za powieszonym Lepperem. Ratusz na rynku ładny, ale otoczony wianuszkiem nieciekawego blokowiska.
Dalsza droga bocznymi ścieżkami, mijamy ładny kościół drewniany. Ciekawa jest też stara remiza straży ogniowej z drewnianą wieżyczką.
Po wyplątaniu się z krzyżówek dróg krajowych wjeżdżamy do Koźla. Dawna stolica księstwa, potem port i forteca nad Odrą. Rynek ma swój urok.
Republika Kędzierzyńsko – Kozielska z Blachownią i Sławięcicami jest sama w sobie ewenementem. Nie wypada nam opisywać, bo nam wytkną kompleksy z powodu wielokrotnie toczonych bojów naszego AZS – u z ich Mostostalem. Czas na pociąg i do domu.

Aneks
Utopelec
Potrawa wymyślona pod potrzeby mieszkańców chat bez lodówek. Spożycie jest możliwe tylko pod warunkiem popijania Gambrinusem lub Wielkopopowickim Kozlem. Może być także zakąską do jelinkowej śliwowicy. Robi się to tak. Trzeba mieć słój szklany, kilku litrowy. Następnie trzeba u rzeźnika kupić serdelki lub grube parówki. Zalewę octową tworzymy w sposób tradycyjny: roztwór 10% octu i przegotowanej wody (w proporcji 1:3) z dodatkiem ziaren pieprzu, lauru, ziela angielskiego i tym podobnych. Serdelki obieramy ze skórki, dodajemy pokrojoną na plasterki cebulę. Dla odmiany serdelki można zastąpić salcesonem, boczkiem, cholera wie czym byle z białkiem. Trzymamy tak długo jak się da (nie krócej niż 3 tygodnie). Zjadamy, gdy nie ma absolutnie żadnego innego wyjścia.

Zobacz zdjęcia




Opolszczyzna – kierunek NORD

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 0

Relacja towarzysza Jarka, współtowarzysza wypraw na którą tym razem niestety nie pojechałem za względu na ciężką kontuzję, którą wciąż leczę.
Ale jak zwykle warto przeczytać. Oto ona:


/ 4-7 lipca 2012/
Na wsi miedzy Namysłowem a Byczyną obserwowałem polowanie na aborygena. Był sklep, betonowy barak, zaopatrzony jak w połowie lat 80-tych XX w (dżemy, chleby, maki, piwa i wina „patykowate”). Wpadł do niego aborygen, wysypał na ladę garść przepoconych drobniaków; otrzymawszy w zamian wino rozsiadł się z nim w cieniu śmietnika. Gdy usłyszał warkot pojazdów ze zręcznością sarenki zerwał się chowając do ni to komórki, ni to chlewika... Pierwszy na motorze wjechał boss w czarnej, skórzanej kamizelce. Za nim starym fiatem pomocnik...Oboje zaczęli wabić aborygena delikatnym nawoływaniem... Wypatrzyli go w komórce, pomocnik zaczął go mobilizować do wyjścia kijkiem; biedak krzyczał „ni ma mnie tu...”W końcu wypełz skruszony.. Szczęściem boss wdał się w materialną dyskusję ze sklepikarzem o jakiś niewypłaconych pieniądzach. Aborygen wykorzystał moment, przechylił flaszkę opróżniając w ciągu kilku sekund. Szczęśliwy, napojony, dał się odwieźć na pole do roboty...
A upał w cieniu przekraczał 35 stopni.
Częstochowa – Blachownia – Aleksandria – Olszyna... Trasa znana na pamięć. Pod Olszyną mimo upałów gromadka saperów szukała niewybuchów. Zdziwieni, że wjechałem mimo wystawionych posterunków, na zagrożony teren. Dalej też znane strony – ciurkiem więc na Kokotek, wzdłuż wielkiego stawu Posmyk, i na Krupski Młyn.
Krupski Młyn, jak nazwa mówi założył Krupa Wacław w XVII w, a młyn był turbiną wodną niezbędną do kucia żelaza w tutejszej kuźnicy. Mała Panew, o czym też będzie dalej, była energetyczną podstawą rozwoju przemysłu metalurgicznego i zbrojeniowego. Takiego kompleksu militarno-wojskowego na wschodnich rubieżach Prus. Znaczenie Krupskiego Młyna urosło do mocarstwowej, gdy w 1874 r zdecydowano tu stworzyć fabrykę produkującą lignozę – wełnę strzelniczą. Było to drugie, bo wybudowanej przez Alfreda Nobla pod Sztokholmem przedsięwzięcie tego typu. Właścicielem była spółka, której głównym udziałowcem był śląski magnat Henckel von Donnersmarck. Fabryka produkowała proch strzelniczy, amunicję do mauzerów oraz amunicję artyleryjską. Świadomie zachowano otoczenie lasami, by w razie katastrofy zminimalizować straty. Wieś zasiedlona robotnikami zmieniła się w ładną osadę fabryczną z pałacykiem dyrekcji i wielka gospodą, w której sprzedawano do 300 piw dziennie. Po II wojnie światowej nadal miasto izolowano jako ośrodek wojskowy. Jako uboczną produkcję oprócz nitrogliceryny robiono tu tworzywa sztuczne, stąd nazwa fabryki „Nitron – Erg” oficjalnie kojarzyła się z wiaderkami i zderzakami do fiatów.
Z Krupskiego Młyn przez piękny las ochronny. Potem Kielcza szczycąca się Wincentym, co jako dominikanin w XIII w skomponował Gaude Mater Polonia. I kolejny obiekt kompleksu militarnego nad Małą Panwią – Zawadzkie. Żyłem niegdyś przeświadczony, że nazwa ta pochodzi od znanego łajdaka, oficera NKWD, wojewody śląsko-dąbrowskiego Aleksandra Zawadzkiego. Na szczęście nie – był jeszcze niemiecki inżynier Franciszek von Zawadzky, który w latach 20 XIX w na zlecenie hrabiego Renarda wybudował tu hutę. Wcześniej teren ten nazywano Moczodoły (od bagien), Palestyną (od żydowskich właścicieli) czy z grecka Philipolis (od Filipa hr Collony, założyciela kuźnic). Nazwa od Zawadzkyego wydaje się zasłużona, bo na tych bagnistych terenach przy hucie zwanej Minerwa powstało całe robotnicze miasto z kominem wielkości Jasnej Góry (w sumie niezbyt ciekawe, choć pewnie innego zdania są miłośnicy dziedzictwa przemysłowego).
Jadąc z Zawadzkiego rowerzyści korzystać mogą z równych wyasfaltowanych dróżek leśnych; pomysł na zagospodarowanie tutejszego leśnego parku krajobrazowego. Takimi ścieżkami, przez urozmaiconą dolinkami i strumykami dzicz leśną dotrzeć można do jednej z największych atrakcji Opolszczyzny – DinoParku w Krasiejowie. Za Krasiejowem – Ozimek.
Zanim o mieście – potrzebny jest wtręt, czyli dygresja. Otóż, jadę sobie rowerem trzymając się Małej Panwi, rzeki krajobrazowo uroczej, choć niestety zbyt brudnej jak na miłośników kajakarstwa i pływactwa. Mała Panew swoje źródła ma pod Koziegłowami, w Cynkowie (gdzie niegdyś stał jeden z piękniejszych kościółków drewnianych), a dalszy jej bieg – 132 km – wyznacza istny skansen architektury przemysłowej: od papierni w Kaletach po hutę w Ozimku. Sławę przemysłowego zagłębia rzeka zyskała już w XVII w, głównie dzięki wychowanemu na Małą Panwią Walentemu Roździeńskiemu, autorowi słynnej „Officyna ferrara...” czy opowieści o tworzeniu hutnictwa żelaza. Jak pisał ś.p. Walety o kuźnicach: „Wszakoż w księstwie opolskiem nad wszytkie szląskie nasławniejsze już są małpadewskie”. Ze smutkiem jednak muszę kontestować, że prawdziwy rozkwit przemysłu nad Mała Panwią (Małą Padwą – jak nazywał ją Rozdzieński) nastąpił dzięki Frycowi Wielkiemu. Po wojnach śląskich, po przyłączeniu Dolnego Śląska Fryderyk Pruski zdecydował o budowie tu omawianego zaplecza militarnego. Był to znak początku epoki „żelaznej armii”, czasu armat i karabinów.
Taki był też rodowód Ozimka, gdzie w dawnej osadzie młyńskiej przez pana Ozimka założonej, Fryc wybudował w 174 r Królewską Hutę Małapanew, a przy niej osiedle dla robotników. Huta szybko zdobyła uznanie produkując amunicję artyleryjska, a przy okazji garnki i kociołki. Uważano ją nawet w I poł. XIX w za najnowocześniejszą na kontynencie europejską. Rewelacją, do dziś będącą dumą miasta, było wybudowanie tu w 1827 pierwszego w Europie mostu żelaznego. Most stoi nadal, przeszedłem po nim suchą nogą, podziwiając i stara konstrukcję i panoramę na wieże kościoła projektowanego przez samego Schinckela ( tego od Malborka i najpiękniejszych pałacy pruskich).
Jedlice – mój następny punkt podróży – też były siedzibą huty podległej ozimińskiej „matce”. Teraz powstała tam duma współczesnej Opolszczyzny – huta szkła. Tu jednak, nie tyle przemysł nas interesuje, co panorama na wielkie jezioro Turawskie. Swoje powstanie ten wielki zbiornik zajmujący 24 km.kw, zawdzięcza jeszcze Niemcom; ba, przypisywany jest Adolfowi Hitlerowi. Plany były znacznie wcześniej, niż powstała NSDAP; szukano rozwiązania chroniącego Opole przed wylewem wód Odry i Małej Panwi. Ostateczny projekt powstał w 1928, ale realizacja odbyła się już w okresie hitlerowskiego kanclerstwa, w latach 1933-38. Były jeziora turawskie ( prócz dużego, są w starych żwirowniach także jezioro średnie i małe) oazą opolskiej rekreacji, miejscem harców wodnych i zabaw kampingowiczów. Dziś, gdy poziom konserwuje standard lat 70-tych,budzi smutek nostalgii. Woda w zalewie raczej odstrasza i to nie głębokością lecz zapachem.
Miejscowość, od której nazwa zbiornika pochodzi, Turawa była do wojny własnością ziemiańskiego rodu von Garnier. Pozostałością po nich jest klasycystyczny pałacyk, niestety dość obelżywie zniszczony. Jadąc w okolicach zbiornika warto jeszcze zwrócić uwagę na małą wieś Ligotę. Stoi tam w rzędach kilkanaście jednakowych domów, architektura „pruskiego muru” podkreśla ich egzotykę. Było to osiedle wybudowane w latach 30-tych dla przesiedleńców z terenu zalanego sztucznym jeziorem. Ponieważ wioska jest niemiecka, uczczono ten fakt niedawno specjalną tablicą pamiątkową.
Dalej jadąc na północ mijamy Bierdzany z sympatycznym drewnianym kościółkiem. Mijane wsie zamieszkałe są w sposób pomieszany: tu niemieccy autochtoni, tam napływowi ze wschodu. Widać to w krajobrazie, w Kadłubie Turawskim dumnie lśni nową dachówka z mozaiką – napisem „Gott mit uns”...Zatrzymać się warto w Zagwiździu pod Murowem. Tu, jak nazwa wskazuje – Friedrichsthal (po niemiecku) – była kolejna huta żelaza postawiona na potrzeby wojskowe. Śladem są zabudowania osady fabrycznej. Warto tu także rzucić okiem na urządzony przez księdza proboszcza mini ogródek botaniczny z różanecznikami
Z Zagwiździa, przez Murów i ładny las do Pokoju...Właściwie Spokoju...W XVIII w książe Karol Wirtemberski budując tu pałac nazwał miejsce Karlsruhe (Karolowym spokojem), identycznie jak znane miasto w Wirtembergii. Dzięki tej książęcej rodzinie nie tylko pałac otoczony parkiem zdobił wieś, do dziś wznoszą się podobne wieże dwóch kościołów – ewangelickiego i katolickiego (jak spokój to także ekumenia). Niestety, dziś po pałacu nie ma śladu. W zaniedbanym parku podziwiać można ruinę klasycznej Świątyni Dumania, na wyspie na stawie...Uczucia dawnych książąt upamiętnia głaz narzutowy z wyrytymi ich imionami
Z Pokoju kilkanaście kilometrów ruchliwą drogą wojewódzką na Namysłów. Przystanek – Ziemiełowice. Tu dorobiwszy się na gorzelniach Rudolf von Methner wybudował klasycystyczny pałac, który w dobry stanie przetrwał wojnę. Zniszczony użytkowaniem przez OHP jest obecnie restaurowany przez prywatnego właściciela. Niestety, obiekt niedostępny – podziwiam za płota. Z Ziemiełowic, boczną drogą,unikając samochodów wjeżdżam do Namysłowa.
Upał odbierał chęć zwiedzania średniowiecznego grodu, w którym Kazimierz Wielki podpisał pokój zrzekający się Śląska. Ładnie odrestaurowany fragment murów miejskich, ciekawy rynek z ratuszem, kościół gotycki...Miasto godne odwiedzin, w dodatku w zabytkowym browarze rozlewają dobre i tanie piwo „Zamkowe”
Uciekając przed upałem na północ trafiam nad Jezioro Michalickie, zalew na Widawce. Ładne,choć nieznane miejsce. Jest kemping nad wodą, ale odstrasza wysokimi cenami i brakiem sanitariatów. U nas w Europie Wschodniej, taki zwyczaj: chęć szybkiego dorobienia się na darach natury (wodzie, zieleni, powietrzu) bez zbędnych inwestycji. Nocleg wybieram na „dziko” przy okazji oglądając pałac w Woskowicach Małych: trochę zaniedbany ale ciekawy neogotyk z początku XX w.
Z Woskowic, bocznymi drogami o zdartym asfalcie, przez wsie pegeerowskie, do Byczyny. Urok miasta wynika z zachowanego pierścienia 5-metrowych murów miejskich z bramami i strzegącymi ich basztami. Mury wyznaczają przestrzeń Starówki, która choć przerośnięta XX-w blokami – nowotworami, zawiera atmosferę średniowiecza. Ładny z zewnątrz kościół gotycki, ratusz stylowo zrekonstruowany. W starym spichlerzu karczma – nieczynna czasowo. Lepiej tu przywozić z sobą kanapki....Reklamowana akcja promocyjna: mecz podstarzałym gwiazd Górskiego z towarzyszącym koncertem diskopolo. Mimo wszystko warto tu zajrzeć.
Z Byczyny przez Skomlin do Ożarowa. Po drodze czas drewnianych kościółków. W Ożarowie dworek modrzewiowy wystawił w początkach XVIII w Władysław Bartuchowski herbu Rola. Budynek, jak sen o polskim dworze, istne Soplicowo. Dobrym pomysłem było zgromadzenie w nim sprzętów z innych niszczejących siedzib szlacheckich, tworząc muzeum wnętrz dworskich. Nie jest ono szczególnie imponujące (raczej na poziomie przeciętnego skansenu), ale uwzniaśla to nasze Soplicowo.
I z Ożarowa, przez miłe mi Załęcze z przełomem Warty, do domu do Częstochowy. Bo rower chrzęści tęskniąc za oliwą, plecy spieczone na raka, a w Załęczu burza mi namiot złomotała.




Skok pod Kraków

Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 30.06.2012 | Komentarze 0

Okolice Krakowa to miejsce gdzie można potrenować jazdę w górach i dotknąć dolin, rzek i wspaniałych zabytków...

Zobacz zdjęcia




Podróż po Wielkopolsce

Sobota, 31 grudnia 2011 · dodano: 31.12.2011 | Komentarze 1

Poznaj swoją historię

Wielkopolska, po jednej stronie po horyzont pole cebuli (kaliskie), po drugiej łany ziemniaczane (okolice Ostrowa Wlkp), płasko i przestrzennie. A wokół historia, 1000 – letnia historia Piastów i Nałęczów, polodowcowe wiatraki i ludzie przebijający Niemców swoją gospodarnością, a Szkotów oszczędnością....

Zobacz zdjęcia




Wyprawa Świętokrzyska

Poniedziałek, 24 października 2011 · dodano: 24.10.2011 | Komentarze 0

W okresie jesiennym nadrabiam zaległości letnie :-)

Zobacz zdjęcia




Z nurtem Pilicy

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 3

To był 2 dniowy wyjazd

Album zdjęć




Świerklaniec

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

To był 2 dniowy wyjazd

Opis linka




Szczekociny

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

Piękny pałac w Szczekocinach

Opis linka




Rododendrony

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

Raz na rok trzeba podjechać by zobaczyć rododendrony

Opis linka




Ogrodzieniec 2011

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

Tu wyjazd do Ogrodzieńca

Opis linka